Przesunięty przez: Kaszubski
1 Marzec 2016, 17:24
[Elektryka] Corsa B: jedna wielka awaria (elektryka i układ
Autor Wiadomość
 Benji


Informacje
dolnoslaskie

LPG: Nie
Imię: Beniamin
Wiek: 30
Dołączył: 14 Paź 2014
Posty: 2
Skąd: Trzebnica
  Wysłany: 29 Marzec 2015, 01:43   [Elektryka] Corsa B: jedna wielka awaria (elektryka i układ
   Moje auto: Opel Corsa B 1997, 1.4 16V


Witam!

Poniżej opiszę swoją historię związaną z posiadanym przeze mnie autem [[b]BARDZO CHOLERNIE DUŻO CZYTANIA[/b]]. Mam bardzo wielkie problemy przez co będę starał się opisywać wszystko w miarę szczegółowo i wyczerpująco by nie pozostawić wątpliwości. Z góry uprzedzam, że moje pojęcie o mechanice samochodowej, częściach i istocie działania jest zerowe dlatego wszelkie odpowiedzi w sprawach technicznych proszę pisać łopatologicznie tak by oszczędzić nerwów mi, a przede wszystkim Wam : SMILE :

Myślę, że kluczowe będzie wprowadzenie jakie mam auto:

Opel Corsa B 97'
Silnik 1,4 16V (90KM) X14XE w benzynie i bez LPG
Obecny przebieg: 125 073km (nie weryfikowany, odczyt z deski rozdzielczej- nie mam podstaw by myśleć, że kręcona)

Historia pojazdu z mojej perspektywy:

Sierpień 2014


Pod koniec sierpnia 2014 roku odkupiłem w.w. auto od prywatnej osoby. Z relacji poprzedniego właściciela wynika, że auto kupił w Niemczech i tam go użytkował przez pewien czas. W 2008 auto przyjechało do Polski i tu zostało zarejestrowane. Auto użytkowała matka sprzedającego. Wydaje mi się, że auto do Polski przyjechało z przebiegiem ok 98 000km (droga dedukcji). W marcu 2014 roku auto miało przejechane ponad 113 000km (dane z historiapojazdu.gov.pl), w dniu sprzedaży miało stan licznika ponad 115 000km. To dowodzi słów, że auto po przyjeździe do Polski było mało użytkowane. Stan techniczny auta na owy dzień był (jak dla mnie) bardzo dobry. Autko ładnie pracowało, odpalało za pierwszym razem i nie było wahnięć obrotów. To co miało działać działało, a to co nie powinno się świecić nie świeciło. Od poprzedniego właściciela dostałem polecenie by zmienić rozrząd przy 120 000km oraz olej przy 116 000km.

Wrzesień 2014

Po kilku dniach użytkowania podjąłem decyzję, że zmienię rozrząd już teraz. Znajomy mechanik A kupił nową część (Ruville) i zamontował + nakleił naklejkę że wymiana we wrześniu 2016 lub po przejechaniu 175 000km. Niestety nie pamiętam ile zapłaciłem za tę przyjemność; wersja I: 300zł wersja II: 550zł ( w obu wersjach ceny to część + robocizna).

Styczeń 2015

Wtedy miała miejsce większa awaria- padły hamulce. Gdy byłem rozpędzony (ponad 100km/h) okazało się, że pedał hamulca się zapada do podłogi ale nic nie hamuje. Hamulec złapał jak bardzo mocno docisnąłem pedał do podłogi. Następnie nogą podciągnąłem pedał do góry po czym znów wcisnąłem, ale tym razem złapał na "właściwym poziomie". Po przejechaniu ok 1km sytuacja znów się powtórzyła. Zajazd pod dom. Auto zgaszone. Kontakt z mechanikiem A i auto na warsztat. Diagnoza- cylindry przy hamulcach do wymiany (część oryginalna, nie zmieniana od produkcji). Przyjemność łącznie kosztowała 120zł.

Luty 2015

Uparłem się i z własnej woli oddałem auto do mechanika A by wymienił mi klocki hamulcowe i podciągnął linkę ręcznego. Całość: 150zł

Marzec 2015 (CYRK!)

6 Marca: przegląd okresowy samochodu. Na moje życzenie zostały sprawdzone spaliny w aucie bo zacząłem szukać przyczyn wysokiego spalania. Opinia diagnosty: górna granica normy. Niestety nie mam kopii wyników, a pamięć nie jest aż tak dobra.

12 Marca: wypuściłem się na dłuższą trasę (150km w jedną stronę). Już tego dnia słyszałem dziwne dźwięki dobiegające spod maski. Przy wciskaniu sprzęgła słyszałem coś na kształt wody przepływającej pod dużym ciśnieniem przez rurę. Nie było to głośne i słyszalne tylko przy wyłączonym radiu. Po osiągnięciu celu 3h postój i dalej w drogę, po 60km kolejny postój (1,5h). Po ponownym odpaleniu zaczęły się problemy ze sprzęgłem. Biegi ciężko wchodziły, a przy wstecznym słychać było jak dwa metalowe elementy ocierają się o siebie. Pomagało wtedy wrzucenie na luz :arrow: jedynka :arrow: luz :arrow: wsteczny (i wtedy wchodziło jak zwykle). Wcześniej wspomniany dźwięk się nasilił ale dalej nie był uciążliwy. Po kolejnych 60km zaczęły się lekkie piski spod maski. Zjazd na parking i szybka diagnoza, że wciśnięcie sprzęgła czasem powoduje pisk (nigdy się to nie zdarzyło). Kontakt do mechanika A i potwierdzenie z jego strony że coś przy sprzęgle się dzieje i najprawdopodobniej łożysko oporowe. Pozwolił mi dalej jechać ale zaznaczył, że będzie tylko gorzej. Świadom tego rozpocząłem podróż do domu. Na trasie piski się prawie nie pojawiały bo prawie sprzęgła nie używałem (zrezygnowałem nawet z hamowania silnikiem co robię bardzo często), niestety wjazd do Wrocławia to zmienił. Masa świateł i na każdych niestety musiałem stać. Wtedy też piski stały się częstsze i głośniejsze no i przestała wchodzić jedynka, a wsteczny ta sama historia co wcześniej... Skorzystałem z okazji, że we Wrocławiu był akurat mój przyjaciel Samouk A to pojechałem spotkać się z nim. Podczas oględzin zgasił auto przez co bałem się że już nie odpalę. Częściowo miałem rację; auto odpalało ale z wielkim trudem. Tak jakby coś bardzo mocno ocierało się o siebie (pewnie rozrusznik, ale jak mówiłem: nie znam się). Fakt jest taki, że coś się blokowało przy zapłonie (nie ważne czy miałem wciśnięte sprzęgło przy odpalaniu czy nie) ale jak zakręciło to już działało. Z piszczącym wstecznym zajechałem do domu i zostawiłem tam auto w spokoju.

13 Marca: udałem się na oględziny do mechanika A. Krótki rzut okiem i potwierdzenie diagnozy danej przez telefon- łożysko oporowe. Poinformował mnie o potencjalnych kosztach:

- łożysko oporowe 50zł (część)

ale zaznaczył, że lepiej wymienić mi całe sprzęgło bo kwestia czasu że przyjadę z dociskiem/tarczą do naprawy. Wtedy koszta oszacował na:

- sprzęgło komplet (łożysko, docisk, tarcza) - od 250zł wzwyż
- robota 350zł

dodał też, że mimo szczerych chęci to tego nie zrobi bo w ciągu kilka dni wyjeżdża za granicę na długi czas i dał mi kontakt do kogoś kto mógłby się tym zająć. Rozpocząłem poszukiwania. Każdy mechanik, czy to ze wsi czy z mojego małego miasta za robotę życzył sobie 350zł, a części były w zakresie 250zł-400zł + mogłem sam coś innego znaleźć i im dać to tylko koszta roboty.

16 Marca: Poszukiwania mechanika nadal trwają. Po obdzwonieniu lokalnych mechaników zadzwoniłem do rodziny i od wujka dostałem kontakt do mechanika B, u którego serwisował swoje auta. Facet mu się spodobał bo konkretny, trzyma się ceny i terminów + jak coś spierdzieli to do tego się przyzna i naprawi to co źle zrobił. Zadzwoniłem do niego i zaproponował mi cenę 250zł za robotę (nie ukrywam, że to był decydujący argument jeśli chodzi o jego wybór) no i powiedział, że zamówi mi sprzęgło firmy Axle (350zł). Wtedy też zdałem sobie, że suma pieniędzy wydanych na naprawy będzie się równać 1/4 ceny jaką zapłaciłem za auto. Po szybkiej kalkulacji stwierdziłem, że utrzymanie tego auta za dużo mnie wynosi toteż chce je zrobić tak by jeździło i sprzedać w przeciągu kilku miesięcy. Umówiliśmy się, że robimy to auto "do żyda" i inwestuję w nie jak najmniej. Sam kupiłem sprzęgło (nowe!) firmy SRLine za (200zł). Oczywiście dobrane do silnika.

20 Marca: odstawiłem auto de mechanika i kupiłem sprzęgło.

25 Marca: odbieram auto od mechanika. Testujemy. Odpalam auto i coś dziwnie odpaliło, tak jakby dłużej mu ten proces zajął. Na desce nieustannie się pali lampka "check engine", a w powietrzu czuć benzynę ale nie przy silniku, a jakby w spalinach. Mechanik C (pracownik mechanika B) zajął się ogarnięciem lampki. Mówił, że to wina czegoś (chyba czujnika, ale nie pamiętam dokładnie) odpowiedzialnego za ciśnienie. Pomajstrował i zgasło. Ale cały czas miałem dziwne wrażenie że silnik nie chodzi tak jak kiedyś. Głupi nie monitorowałem obrotów więc ciężko powiedzieć jak to wtedy wyglądało. Uregulowałem rachunek i cieszyłem się autem. Nie długo...

27 Marca: rutynowe zakupy. Odpaliłem auto i pojechałem do sklepu 1. 10min i wracam do auta, odpalam i jadę do sklepu 2. Znów 10 min postoju i powrót do auta by jechać do sklepu 3. Odpalam auto i znów dziwnie odpaliła. Tak dłużej, ciężej i z "przytarciem" ale załapała. Pochodziła troszkę i zaraz zgasiłem by spróbować odpalić jeszcze raz. I tutaj zaczyna się cyrk. Za 2 razem odpaliła jeszcze gorzej, pochodziła i zgasiłem... 3 razu już nie było; z każdym kolejnym kręceniem kręciła ciężej i krócej aż w pewnym momencie było tylko "cyk", przymrużenie świateł i kontrolek, a na koniec cisza. Pierwszy telefon: mechanik B. Diagnoza: obluzowane kable na rozruszniku, możliwe poruszenie przy zmianie sprzęgła. Dawaj na warsztat to Cię podreperujemy. Zadzwoniłem po kolegę by przyjechał odpalić Corsę na kable ale jednak kolega ich nie miał. Odpaliła na popych. Rzekłbym że opornie. Chciałem włączyć radio ale na monitorze przy zegarze pojawił się napis "safe" Pojechałem prosto do mechanika B. Przy wjeżdżaniu do warsztatu zgasło mi auto (sprzęgło wysoko łapało niż poprzednio więc jeszcze nie miałem go rozpracowanego). Odpaliłem ale znów z trudem. Wsadziliśmy auto na podnośnik i okazało się, że rozrusznik w ogóle nie był ruszany, ale poprawił kable i opuściliśmy na dół i zaczęliśmy szukać pod maską. Mechanik B oraz Mechanik D (pracownik MB) zaczęli rozmyślać nad tym co się spierdzieliło. W pewnym momencie przystali na mój pomysł z alternatorem. Mechanik D zaproponował by sprawdzić napięcie akumulatora i na mierniku ukazał się wynik 13,5 V (mierzone na włączonym silniku) co mechanik B podsumował słowami "powinieneś mieć minimum 14,2 V czyli nie dostaje ładowania. Nawet jak gazujesz to rośnie ale nie osiąga 14,2". Zostaliśmy przy opcji "alternator". Krótkie rozeznanie i dostałem wycenę + propozycję rozwiązania. Mechanik B zaproponował regenerację alternatora (pamiętał o moim "do żyda" więc odradził mi kupno części nowej lub używanej). Wg. niego to powinno załagodzić ten problem ale... poinformował mnie, że akumulator wygląda na oryginalny więc uznał, że jak ten dziadek dostanie więcej napięcia to może się "rozpaść". No i taka sytuacja- regeneruję alternator to uwalam akumulator, kupuję nowy akumulator to alternator go wykończy. Pozostaje zregenerować część i kupić nową baterię. Wracam do domu i gadam z ojcem, który polecił mi stary sprawdzony sposób: odłączyć klamę od akumulatora przy włączonym silniku (myślę, że sposób znany więc nie będę się rozwodził nad nim). Razem z samoukiem A zaczęliśmy majstrować przy aucie i jak się okazało zdjęcie klamy nie skutkowało wyłączeniem silnika. Co więcej robiliśmy pomiary napięcia akumulatora w różnych opcjach i wyniki były różne. Przedstawię zakres i na ile pamiętam jaki był tryb.

11,5 V (po odpaleniu na popych, włączony silnik)
12,27 V (sam akumulator po odpięciu od auta)
~12,5 V (nie pamiętam dokładnie ale chyba na włączonym silniku jak trochę pochodził)
13,5 V (odczyt u mechanika B)

Sprawdzaliśmy też kable od masy. Wydawały się być w porządku. Nawet zrobiliśmy własną masę akumulator-silnik i mierzyliśmy napięcie ale cholerka nie pamiętam. Chyba 13,8V.

Z samoukiem A próbowaliśmy użyć jeszcze innego akumulatora o tych samych parametrach. Jakiś stary dziadek, napięcie na wskaźniku 12,72V. Po podłączeniu auto nawet nie zakręciło ale wydało dźwięk, który do złudzenia przypominał warczenie psa, który stoi za drzwiami. Dalej podłączony akumulator-dziadek był mierzony i napięcie spadało sukcesywnie (pamiętam odczyt 12,38V)

Dzień skończył się na tym, że auto zostało na noc u kolegi, a następnego dnia miał podładować akumulator prostownikiem.

Co zaobserwowałem tego dnia, zwłaszcza po majsterkowaniu z samoukiem A:
przymrużenie światła na podsufitce i spadek mocy pracy nawiewu w momencie gdy gazowałem auto na jałowym biegu;

wahania obrotów od 1100RPM do 900RPM. Raz nawet spadły same obroty tak nisko, że auto zgasło. Co do samych obrotów; zawsze na jałowym miała 1000RPM. Zawsze. Dlatego obroty na poziomie 1100RPM/900RPM uważam za odstające od normy.

Raz przy odpalaniu zatrzepało całym silnikiem, nie byłem w środku więc nie widziałem obrotów ale na pewno nie były jednomierne, potem się uspokoiło

Raz przy odpalaniu widziałem potężną iskrę pod silnikiem. Stałem przy lewym kole z przodu i patrzyłem się na bok silnika (tak o, niczego nie wypatrywałem) i wtedy zobaczyłem ogromną iskrę w głębi silnika. Nazwałbym tą iskrę łukiem elektrycznym niż iskrą wytworzoną przez ocieranie się np. części metalowych. Pomimo licznych prób nie zaobserwowałem jej drugi raz.

Jak nigdy samochód zaczął niesamowicie kopcić. Ale nie był to dym "olejowy" ale normalny biały dymek (jestem przekonany na 90%, że to para). Dodatkowo wydech zaczął wypluwać z siebie jakąś ciecz, bardziej woda bo potem nie było po niej śladu na kostce.

28 Marca: kolejny dzień zmagań. Akumulator został podładowany i wskaźnik pokazywał 12,7V. Auto odpaliło ale też troszkę dziwnie. Zaintrygowały mnie kontrolki, które lekko przygasały w momencie zapalania (czego nigdy nie robiły). Dalej światło i wentylator dziwnie pracowały jak gazowałem na jałowym + "safe" nadal obecne na wyświetlaczu. Po pierwszym odpaleniu na naładowanym akumulatorze obroty utrzymywały się na na poziomie 1100RPM i coś się włączyło. Co? Najmniejszego pojęcia nie mam. Wyło jak stary odkurzacz Zelmera. Nigdy tego nie słyszałem. Potem to coś się wyłączyło i obroty spadły do 1000RPM/900RPM ale nadal rosły same i opadały. Samą tą część sfotografowałem i dodam do załączników. Do tego wszystkiego doszedł dym, który zagęścił się jeszcze bardziej i ciecz, która była jeszcze zmieszana z czymś tłustym bo większość wyparowała, ale były plamy na kostce które zostaną tam na długi czas. W chwili obecnej auto odpala ale inaczej.


To tyle jeśli chodzi o historię. Z rzeczy dziwnych i nie wiem czy istotnych to powiem jeszcze, że auto zaczęło mnie kopać. Zawsze przy wysiadaniu dostanę iskierkę w palca. Kwestia rzeczy czy zdartych przewodów? Nie wiem.


Jeszcze jedną rzeczą która mnie martwi to spalanie... Średnie zużycie paliwa na 100km to 10,5l. Bez kitu. Ja wiem, że mam zły sposób jazdy ale nawet na eco-drive zmniejszam spalanie do 10l... Jedyne pocieszenie, że jak raz zalałem do pełna (46l) to zrobiłem na tym prawie 600km (spalanie 7,8l/100km) ale większa część to była trasa (choć długo jechałem ponad 110km/h-dziwne). Tak czy siak wydaje mi się, że spalanie na takie małe auto jest zbyt duże i nie wiem jak mam je ogarnąć. Nie wyrabiam już na benzynę i auto, a jeździć muszę 60km dziennie...

Czego oczekuję od Was po tych wypocinach? Pomocy, wskazówki, rady... Niestety za naprawy płaci mój ojciec i wymaga ode mnie bym je naprawił. Dla mnie to bezsens ale on nalega. Marzeniem jest dla mnie koszt naprawy tego auta w zakresie 2000zł-2500zł bo wtedy wiem, że auto zostanie sprzedane. Choć z drugiej strony to moje pierwsze auto więc mam sentyment i szkoda mi też się jej tak pozbyć. Chciałbym wiedzieć czy ktoś miał podobnie? Czy to jest opłacalne (naprawa)? Czy jest sensowe? Kogo możecie mi polecić do pomocy z okolic Wrocławia?

Błagam, pomóżcie!
 
     
 bartek93-18


Informacje
slaskie

LPG: Tak
Imię: Bartek
Wiek: 31
Dołączył: 12 Sty 2015
Posty: 11
Skąd: Rybnik
Wysłany: 29 Marzec 2015, 15:06   
   Moje auto: Corsa b 1.4 8V


Co do problemu z odpalaniem to wydaje mi sie ze rozrusznik juz jest przytarty i robi zbyt duży opór. A co do kopcenia na biało, to sprawdź poziom płynu chłodzącego i sprawdz czy nie ma białego osadu pod korkiem wlewu oleju.
 
     
 Benji


Informacje
dolnoslaskie

LPG: Nie
Imię: Beniamin
Wiek: 30
Dołączył: 14 Paź 2014
Posty: 2
Skąd: Trzebnica
Wysłany: 2 Kwiecień 2015, 13:29   
   Moje auto: Opel Corsa B 1997, 1.4 16V


bartek93-18 napisał/a:
Co do problemu z odpalaniem to wydaje mi sie ze rozrusznik juz jest przytarty i robi zbyt duży opór. A co do kopcenia na biało, to sprawdź poziom płynu chłodzącego i sprawdz czy nie ma białego osadu pod korkiem wlewu oleju.


Witaj! Dziękuję za odpowiedź :)

Jesteś drugą osobą, która sugeruje rozrusznik. W jakimś stopniu kręg podejrzanych się zacieśnia i to mnie cieszy ale chyba to nie rozrusznik. Po podłączeniu akumulatora do prostownika auto odpala. Może nie tak jak kiedyś czyli:

-cały proces startu silnika trwa może o sekundę dłużej
-przy odpalaniu przymrużają się kontrolki na desce rozdzielczej
-obroty wariują po włączeniu świateł i nawiewu
-radio dalej się nie włącza i wyświetla napis "SAFE"
-akumulator znów podaje różne wartości napięcia

Majonezu szukałem i go nie ma :( Na razie oddałem auto do kolejnego mechanika więc mam nico związane ręce.

Z rzeczy bieżących:
-polecono sprawdzić ciśnienie na cylindrach
-olej śmierdzi benzyną (nie pytajcie jak do tego doszedłem :wstyd: )
-ktoś zasugerował że poszła uszczelka pod głowicą, ale mam podstawy by twierdzić, że ta teoria jest błędna


Pozdrawiam ;D
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu  
Forum Opel Corsa - Fan Klub
» Corsa B - strona techniczna - Pytania i odpowiedzi » Problematyka - Corsa B » Układ elektryczny, zapłon » [Elektryka] Corsa B: jedna wielka awaria (elektryka i układ
Zasady Postowania Opcje
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

 
Jumpbox
Skocz do:  



   Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group    Projekt wykonany przez Kaszubski, dla klubcorsa.pl- wszelkie prawa zastrzeżone.
   Kopiowanie postanowień graficznych i elementów ze strony bez zgody administracji- zabronione.